Mieszkańcy oddalonej wsi huculskiej Hołoszyno potrzebują trzech dni, aby dotrzeć do centrum powiatowego. Nie skarżą się na los. Do zimy, spędzanej z dala od cywilizacji, już dawno się przyzwyczaili. W tym czasie schodzą z gór zaledwie kilkakrotnie. Nie narzekają, przebywając w otoczeniu nieskażonej przez cywilizację natury i Karpat, wdychając pełną piersią powietrze, do którego nie są przyzwyczajeni miastowi. Powiadają, że gdyby była tu droga asfaltowa, to żyliby, jak u Pana Boga za piecem.
Górale z Hołoszyna mają bliżej do Rumunii, Boga i nieba, niż do centrum powiatowego w Żabiem… Od dawna w tak oddalonych wsiach mieszkali Huculi – silni, zahartowani moralnie i fizycznie. Być może, byli tacy, bo żyli i nadal żyją w harmonii z naturą, nie wiedząc, co się dzieje tam, za górami. Nie dotykały ich problemy ziemskie, kłopoty, wojny i choroby. Dotrzeć tam dziś jest również niełatwo. Ze Stanisławowa do Żabiego – 120 kilometrów. Obecnie trzeba jechać 4-5 godzin, tłukąc się zimową górską niebezpieczną drogą. Z centrum powiatowego do tej oddalonej wsi – jeszcze 57 kilometrów. Dojechać można jedynie do tzw. Czarnego mostu. Potem nie uświadczysz żadnego środka lokomocji. Dowieźć do wsi mogą tutejsze „taksówki” – Kamazy lub ciężarówki, wiozące drewno z lasu. Bardzo rzadko przejeżdża tu jakiś jeep. Zdarza się, że się czeka na „okazję” przez wiele godzin. W dni powszednie tą trasą przejeżdża około dziesięciu pojazdów, natomiast nie ma co się wybierać do Hołoszyna w dni wolne i świąteczne.
„Ostatni autobus kursowy, panienko, widzieliśmy z dziesięć lat temu, – mówi Ołeksij Czerłeniak, kierowca ciężarówki, wiozącej nas do Hołoszyna. – Wszyscy nawet zapomnieli, jak taki pojazd wygląda”. Zresztą, spojrzawszy na nawierzchnię, dochodzimy do wniosku, że kierowanie autobusem na krętej i wąskiej drodze jest bardzo niebezpieczne. Z jednej strony są odwieczne lasy, szumią smreki, z drugiej – dziesięciometrowa przepaść. Nawierzchnia jest śliska. Jeden nieostrożny ruch – i pojazd spada, koziołkując, wpadając do górskiej rzeki. Który kierowca odważy się ryzykować życiem swoim i dziesięciu pasażerów?
Górale muszą jakoś sobie radzić. Jeśli wynika nagła potrzeba, to jadą do Żabiego, a podróż zajmuje im trzy dni. „Wychodzimy ze wsi wieczorem, idziemy piechotą z dwanaście kilometrów do najbliższej wsi. Tam nocujemy u któregoś ze znajomych. Rano wsiadamy do autobusu kursowego, jedziemy do Żabiego, załatwiamy, co trzeba, a wieczorem wracamy do sąsiedniej wsi. Znów nocujemy u znajomych i trzeciego dnia wracamy do domu”, – opowiada, spotykając gości, Switłana Pyłypko, sekretarz Rady Wiejskiej w Hołoszynie. Przyjezdnych jest we wsi niewielu. Każdej nowej osobie tu są bardzo radzi. Odczuwam na sobie podejrzliwe, pilne spojrzenia starszych osób. Chociaż się uśmiechają i grzecznie witają, pewnie myślą – przyszłam z dobrem, czy ze złem? Góry ostro odbierają wszystkich i wszystko, co nowe i nieznane. Pytam, czy nie odczuwa się strachu, kiedy się idzie górskimi ścieżkami. „Nie, – odpowiada jasnowłosa sekretarka, – nikt o strachu nie myśli. Nie mamy złoczyńców wśród swoich, a obcy nie mają tu czego szukać. Tu prawie każda napotkana osoba jest naszym znajomym czy krewnym. Kiedy się spotkamy w drodze, to sobie pomagamy. Inaczej w górach się nie przetrwa.
Wokół wszystko dźwięczy czystością, mroźną świeżością. Małe, dobrze wyglądające chaty huculskie aż spromienieją gościnnością. Sąsiedzi nie mają do siebie blisko, pewnie dlatego między góralami mniej jest kłótni. „Dobrze się czujemy, długo żyjemy, wszystko mamy, nic nie potrzebujemy, jedynie drogi – wówczas będą do nas turyści przyjeżdżali”, – mówią, chcąc zobaczyć „panienkę z dołu” poważne Hucułki. Próżno dociekać, ile te panie mają lat, ponieważ babunia, mająca ponad 90, może wyglądać jak sześćdziesięcioletnia. Każda dba o dom i dogląda bydła. Tutejsi mieszkańcy są zdrowi, mało chorują i długo żyją. Wdychają czyste, pozbawione spalin powietrze, nie wiedzą, co to skażona chemicznie żywność i woda. Co rano wypijają kubeczek wody tak zimnej, że aż szczęki ściska, a potem modlą się. Oto na czym polegają całe działania profilaktyczne przeciw przeziębieniom. Możecie Państwo wierzyć lub nie, ale to pomaga. Mężczyźni są postawni, jak stuletnie smreki, a kobiety – kruczowłose i o pełnych twarzach, mogą nawet dziesięcioro dzieci urodzić i dają sobie radę z wielkim gospodarstwem. Pomocy nie czekają znikąd, jej tu nie ma. Pokładają nadzieję jedynie w Bogu i sobie.
Na śniegu obok chat widać ślady zająca. W zimie zwierzęta, szukając pożywienia, zbliżają się do osad ludzkich. W Hołoszynie są przyzwyczajeni do widoku niedźwiedzia, rysia i wilka. Rzadko się zdarza, by weszły w szkodę, ponieważ gospodarze huculscy dobrze pilnują swego dobytku, koni i bydła. Chaty są ogrzewane drewnem. Jest go tu dużo. Prąd mają, ale światło często gaśnie, gdy jest zła pogoda. Przewody, urwane przez drzewa, są naprawiane długo, jednak Huculi są przyzwyczajeni do ciemności. Szkoda tylko, że nie można wówczas oglądać telewizora. Ten cud cywilizacji, jak również antena satelitarna, są w każdej chacie. Mieszkańcy Hołoszyny są więc dobrze zorientowani w tym, co się dzieje na Ukrainie i w Rumunii. Bukowina, Rumunia i granica są niedaleko. A dookoła – dziewicze góry i lasy. Tam, w gospodarstwach leśnych, pracuje większość mężczyzn z Hołoszyny. Zresztą, nauczyciele miejscowej szkoły podstawowej mówią, że wieś była poprzednio osadą drwali, którzy z czasem wybudowali domy, utworzyli rodziny, przeorali szmaty nadbrzeżnej ziemi, na której zaczęli hodować warzywa.
tekst i zdjęcia: Halina Pługator
Materiał udostępniony przez KURIER GALICYJSKI